Warsztaty bez tajemnic

Warsztaty bez tajemnic

Prowadzenie warsztatów kulinarnych nie jest typowym zajęciem w moim grafiku i z dość dużym wyprzedzeniem czasowym zgadzam się na udział w kolejnych. To dość wymagająca forma pokazania swojej filozofii gotowania, traktowania produktu, wiedzy gastronomicznej, a także sprzedania chętnym kawałka swojej pasji.

Nie lubię tworzenia receptur, zbierania wszystkich czynności w bezbarwny opis i ewentualnej odpowiedzialności, czy na pewno z tych proporcji wyjdzie satysfakcjonujący efekt. Okrutna ilość wklepywania, czasem dość banalnych, opisów prostych czynności w kuchni, okraszona moim marudzeniem, i zjadacz godzin, czasu, którego podczas prowadzenia warsztatów nawet potem nie widać. Trzeba to trzeba. Wykonuję. Bardzo emocjonalnie podchodzę do takich spotkań, zwłaszcza że ostatnio moja praca opiera się wyłącznie na obecności w kuchni, długim milczeniu i indywidualnym przygotowaniu każdego talerza. Warsztaty wyciągają mnie z tej strefy samotności i zmuszają do interakcji, przede wszystkim gadania, co akurat potrafię. Po każdym takim spotkaniu mam ogromną ilość refleksji, uwag i wniosków zarówno dla mnie, jak i dla organizatorów. Wszystkie dotyczą wyłącznie spraw związanych z przepisem na jak najlepsze poprowadzenie kolejnych warsztatów.

Zaczęłabym od potrzeby zdobycia wiedzy, kto realnie będzie uczestnikiem spotkania, i czy moja obecność rzeczywiście wzbogaci scenariusz spotkania. Kreatywna organizatorka konferencji medycznej dla światowej sławy lekarzy ginekologów uznała, że tym, o czym przed nią marzą, jest ugotowanie sobie kolacji. Kandydaci do naukowego Nobla prosto z samolotu, w ramach niespodzianki, zajechali do kulinarnego studia przygotować sobie posiłek. Sukces projektu i widmo dobrej zabawy runął, gdy połowa z nich odmówiła podejścia do stanowisk i założenia specjalnie zaprojektowanych fartuchów. Ci, którzy uczestniczyli w gotowaniu, odmówili potem podzielenia się daniami z resztą ginekologów. W zasadzie rozumiem, że to ich indywidualne naukowe osiągnięcie, ale scenariusz misternie przygotowanego wieczoru został całkowicie zrujnowany.

Mam też za sobą warsztat przygotowany dla trzech szczęśliwców, uczestników konferencji o produkcie. Znałam doskonale dwie z tych osób, ich poziom pracy na kuchni (szefowa kuchni i dziennikarka kulinarna - amatorka dobrego samodzielnego gotowania). Trzeci uczestnik wydawał się enigmą. Warsztaty w sobotni poranek (przed pracą!) zostały zaplanowane tak, aby moi profesjonaliści poczuli się przyjęci na poziomie i mieli co robić. Szefowa kuchni nie dotarła, wielka niewiadoma okazała się bardzo wiekowym panem, który nigdy na kuchni nie był, a znalazł się na konferencji, bo lubi losowania nagród. Pędem zatem zrobiłyśmy sobie warsztaty, a jemu herbatę i śniadanie. To dziś dwie anegdoty, ale rekompensaty za zaangażowanie i pracę włożoną w przygotowanie takich projektów nie odczuwam po wydarzeniu.

Warsztaty dla profesjonalistów mają najróżniejszych uczestników. Owszem, zazwyczaj oznacza się poziom zaawansowania kursu i otwiera listę ogólnodostępną. Mój błąd na ostatnich warsztatach to przepytanie na koniec kursantów, czym na co dzień zajmują się zawodowo. Wachlarz tego, czym się zajmowali i co realnie przywiodło ich na zajęcia, był okrutnie szeroki. Miałam zadowolić m.in: kilku menedżerów bistro, mistrzów sushi, trzech karnie wysłanych w ramach dotacji unijnych, kilku amatorów gotowania, fotografa jedzenia i innych. Pula indywidualnych i zawodowych potrzeb szeroka, przestrzeń wspólna. Moja chęć przekazania wiedzy ogromna, tylko ciekawe, jak ostatecznie trafiona. Następnym razem wnikliwie dopytam organizatorów, kto zgłosił się na zajęcia, z jakich miejsc i stanowisk.

CAŁY ARTYKUŁ <KLIKNIJ TUTAJ>